Wrzesień!

W dniu 18 września 2014 r. członkowie Towarzystwa Sympatyków Kromołowa spotkali się przy ognisku na Krępie koło Ogrodzieńca. Poniżej wspomnienie uczestniczki spotkania oraz zdjęcia anonimowego autora, będącego również uczestnikiem spotkania.

Tak! To już wrzesień. Lato minęło tak szybko, jak mija dzień. Budzimy się rano z radością, że oto mamy przed sobą nowy dzień i nagle w TV wieczorne wiadomości, w oknie księżyc wielki i jasny albo jego skąpy kawałek ostro odcinający się na tle granatowego nieba.

A przecież wczoraj był maj! Wszyscy rzuciliśmy się namiętnie w planowanie wypoczynkowego szaleństwa, bo przecież przed nami całe lato! Caluteńkie lato! Zielone, pachnące, ze słoneczkiem leniwie spacerującym po błękitnym nieboskłonie, parafrazując poetę, którym każdy z nas bywa, zwłaszcza latem.

No wiec byliśmy, wypoczęliśmy, zapomnieliśmy, opaliliśmy się i… wróciliśmy do codzienności, mam wrażenie, że z ulgą, z jaką wraca się zawsze do własnego domu. A u jego progu czekał na nas liliowy wrzesień.

Wrześniowe popołudnie. Leśna droga, asfaltowa, pokiereszowana nieco, bo którejś tam kategorii, lecz często używana, co wyraźnie widać gołym okiem i kołysaniem samochodowych amortyzatorów, prowadzi nas na ogrodzieniecką Krępę.

Wysypujemy się z nadjeżdżających samochodów, jak nie przymierzając rodzime jabłuszka, które latoś obrodziły i na które stracili apetyt nasi wschodni sąsiedzi. Robi się gwarno, swojsko. Stoły zapełniają się różnego autoramentu jadłem. Są sałatki, pomidorki, ogóreczki, marynowane grzybki, papryczka i to co najważniejsze, czyli gary z ziemniaczkami przygotowanymi do prażenia.

Liczę garnki raz, dwa... sześć. W porządku, wystarczy. Suche gałęzie strzelają iskrami z rozpalonego ogniska, główni pieczeniarze – o Boże! Jacy pieczeniarze! Główni paleniskowi? Ogniskowi? Pilnujący, by zawartość kociołków nadawała się do konsumpcji, wędzą się w kłębach dymu.

Słoneczko przygląda nam się ciekawie, ogrzewając przy okazji nasze plecki, błyskają flesze aparatów fotograficznych, dwóch akordeonistów wyciąga instrumenty i rozpoczyna koncert. Wtóruje im gitara i płynie pieśń, i niesie się echem, i niknie w wierzchołkach drzew. Są nawet śpiewniki, bo sympatyczni Sympatycy nie odwalają chałtury, jest więc rytm, takt i … wreszcie cudowny aromat „dochodzących” w kociołkach ziemniaków.

Nic się nie spaliło, przypieczone były tyle ile trzeba, wystarczyło dla wszystkich. Po spożyciu przybyło nam sił i do śpiewu, i do tańca. I „ szła dzieweczka do laseczka”, bo jakże by inaczej. I „gdybym miał gitarę…” I „ tam na błoniu…” I ciepło rąk, serdeczność słów i radość z bycia razem.
Że co? Że w termosie nie było herbaty? Ale skąd! Słońce świadkiem! To prawda, że troszkę mu się przysnęło i osunęło się lekko, i zbyt wcześnie przesłoniły go wierzchołki drzew. Ale to przecież jego wrześniowy uśmiech, zmęczony letnią swawolą.

Żal było się rozstawać, ale las nagle pociemniał, chłodny zapach ziemi mieszał się z dymem popiołów. Czas wracać. Jutro będzie nowy dzień.

Z pozdrowieniami
jeszcze wrześniowa
Wanda Drożdżowska

 

Aby umieścić komentarz należy się najpierw zarejestrować.

joomla template