Strona główna

Generał Brygady

Ostatnimi czasy dużo się zmienia w naszym kraju. W życiu politycznym, gospdarczym, społecznym. U każdego z nas w życiu prywatnym, rodzinnym, zawodowym. Nie każdy z nas śledzi na bieżąco news-y telewizyjne, radiowe. Takie zmiany zaszły również w Wojsku Polskim. W Sztabie Generalnym. Cytując tekst piosenki „…nadchodzi nowe pokolenie…”. Następuje zmiana warty. I tak można określić awans generalski płk Szymona Koziatka, który z rąk Prezydenta RP Andrzeja Dudy otrzymał nominację generalską w dniu 1 marca 2018r. Jest zastępcą szefa Zarządu Planowania i Programowania Rozwoju Sił Zbrojnych – P5. Generał Brygady Szymon Koziatek jest rodowitym kromołowianinem, z tak zwanej „małej uliczki”, jak nazywana jest ul. J.U. Niemcewicza. Tutaj się urodził, wychował, chodził do szkoły. Tutaj też prawdopodobnie zamierza spędzić swoją zasłużoną „jesień życia”. A świadczy o tym wybudowanie rodzinnego domu w naszej miejscowości. Chociaż, większość swojego życia spędził poza Kromołowem. W służbie Ojczyzny. Biorąc udział w misjach woskowych, kontyngentach. Służył na wielu kontynentach, w wieli krajach. Gratulując w imieniu naszej społeczności gen. bryg. Szymonowi Koziatkowi awansu, życzymy wielu sukcesów zawodowych w Sztabie Generalnym i kolejnych „gwiazdek”.

A nawiązując jeszcze do zmian pokoleniowych, do tego że życie nie znosi próżni. Do sportowców, którzy jedni odchodzą w glorii chwały a pojawią się nowi mistrzowie (skoki narciarskie). Nawiązując do naszego miasta, dzielnic. Ze Sztabem generalnym pomału żegna się zastępca szefa SG – gen. bryg. Jan Dziedzic. Urodzony na Wartach. Kiedyś powiedzieliby „z jednej parafii”. Jak widać miasto Zawiercie ma dobre kontynuacje wojskowe - „generalskie”. I niech tak zostanie. Młode pokolenie rośnie, uczy się i…

Wielu z Państwa zapewne nie zna nowego gen. bryg. Szymona Koziatka lub może „lekko” nie pamięta młodego chłopaka, który wyruszył z Kromołowa na przygodę swojego życia z Wojskiem Polskim. Poniżej przedstawiam kilka fotografii z „sieci” oraz artykuł i linki do poczytania o naszym rodaku, ale nie tylko jako generale. Jego pasją po „trzydziestce” stał się rower. W 2012 roku podjął największe dla polskich kolarzy amatorów wyzwanie – jadąc non stop, pokonał liczącą 1008 km trasę Bałtyk – Bieszczady. Zachęcam do lektury i obejrzenia galerii fotografii.

„Wojskowi fani kolarstwa do ubiegłorocznych sukcesów Rafała Majki i Michała Kwiatkowskiego

mogą dopisać triumf swojego zawodnika, płk. Szymona Koziatka”

 Ściganie na kilkusetkilometrowych dystansach Szymon Koziatek rozpoczął przed pięcioma laty, tuż przed czterdziestką. W 2012 roku podjął największe dla polskich kolarzy amatorów wyzwanie – jadąc non stop, pokonał liczącą 1008 km trasę Bałtyk – Bieszczady. W 2014 roku powtórzył wyczyn. Ponadto zdobył Puchar Polski w szosowych maratonach rowerowych w kategorii open. Superkolarz jest pułkownikiem. Wywodzi się z 25 Brygady Kawalerii Powietrznej, a obecnie służy w Dowództwie Operacyjnym Sił Zbrojnych RP.

 Smak zwycięstwa

Kiedy w 2012 roku ukończył ponadtysiąckilometrowy wyścig Bałtyk – Bieszczady, najbardziej tym wyczynem chyba zaskoczył sam siebie. Mimo wszystkich przeszkód – na trasie pękła mu szprycha i rozcentrowało się koło, a na dodatek pomylił trasę, przez co przejechał kilkadziesiąt kilometrów więcej niż pozostali – pokonał dystans w 50 godzin i kilka minut. W 2013 roku nie rozgrywano supermaratonu ze Świnoujścia do Ustrzyk Górnych, więc skupił się na cyklu wyścigów liczonych do Pucharu Polski w szosowych maratonach rowerowych. Zajęcie drugiego miejsca w swojej kategorii wiekowej i szóstego open w klasyfikacji pucharowej było motywacją do „kręcenia kolejnych tysięcy kilometrów”.

W 2014 roku wyścigi dla Szymona Koziatka były już nie tylko sportową przygodą, lecz także konsekwentnie realizowanym planem startowym: „Pomyślałem, że fajnie byłoby wreszcie wygrać jakiś wyścig. Bo do tej pory przyjeżdżałem w czołówce, ale nie zaznałem smaku zwycięstwa”. Zaczął od 320-kilometrowego ultramaratonu w Świnoujściu: „Zimno, deszcz, a na dodatek 10 km po starcie kolega zajechał mi drogę… Jak zbierałem się z szosy, pomyślałem, że włożyłem tyle wysiłku, a sezon nie będzie się liczył. Na szczęście rower był cały, a ja tylko nieco poobijany. Dając z siebie wszystko, po 5 km dogoniłem grupę, a na mecie byłem pierwszy”.

I tak wygrał swój pierwszy wyścig, i to w kategorii open, więc już na początku sezonu roczny plan miał wykonany… Potem zwyciężał jeszcze pięciokrotnie w kategorii open – w Świnoujściu, Świdwinie, Iławie, Kołobrzegu i Niechorzu, trzy razy był trzeci, raz drugi i tylko dwa razy trochę dalej. W efekcie odniósł zwycięstwo open w całym cyklu.

W środku sezonu, gdy wszystko szło nadspodziewanie dobrze, stanął przed dylematem. Z cyklem wyścigów liczonych do Pucharu Polski kłócił się ponowny udział w tym najdłuższym, którego nie chciał odpuścić: „Parę wyścigów już wygrałem, nazbierałem sporo punków, a w tydzień po trasie Bałtyk – Bieszczady była Iława, potem Karpacz i Rewal. Jak pokonać morderczy dystans, żeby się nie wycieńczyć i nie zaprzepaścić dorobku?”.

Jeszcze lepiej?

Przed startem Szymon Koziatek pobawił się trochę w matematykę: „Z poprzednich doświadczeń wynikało, że nie tylko mogę poprawić swój czas sprzed dwóch lat. Doświadczeni koledzy podpowiadali, że udałoby mi się nawet »złamać czterdziestkę«. Wyszłaby z ciągłej jazdy średnia prędkość około 26 km/h, a licząc konieczne przerwy, około 30. Przy takiej jeździe, co ogromnie ważne, byłaby również szansa niezarywania drugiej nocy”.

Pierwsze 200 km, wspierany przez korzystny wiatr, przejechał ze średnią 35 km/h. „Kręcił” na trochę wyższym pulsie niż planował, a pilnowanie tętna przy wielogodzinnym wysiłku jest ważniejsze niż sprawdzanie szybkościomierza. Wszystko szło dobrze gdzieś do Sochaczewa, ale później zaczęło padać i lało już niemal do końca. Cały czas jechał mokry, a jedyny dłuższy postój zrobił dopiero przed pierwszą nocą, żeby się cieplej ubrać. Prawdziwy kryzys dopadł go dopiero w Bieszczadach, między Ustrzykami Dolnymi a Górnymi. Temperatura spadła do 6oC. Okropnie marzł na zjazdach, najgorzej cierpiały nogi i kolana. Był jednak już tak zmęczony, że nie miał siły się zatrzymać i włożyć coś jeszcze na siebie. A jakby tego było mało, na koniec zaczęły mu gasnąć lampki w rowerze.

Metę osiągnął po 39 godzinach i 40 minutach jazdy, łamiąc magiczną granicę 40 godzin! Wielkiej radości towarzyszył ból i nieludzkie zmęczenie. Powtarzał sobie wówczas: „Nigdy więcej! Przejechałem, coś sobie udowodniłem i wystarczy”. Dziś dodaje: „A po tygodniu zaczyna się rozmyślać, że przecież można jeszcze lepiej pojechać”.

Służba i rodzina

Płk Szymon Koziatek nie ukrywa, że uprawianie kolarstwa szosowego na amatorskim, ale wysokim poziomie wymaga samozaparcia, konsekwencji i dobrego gospodarowania czasem. Podkreśla, że wyżej od swej pasji stawia obowiązki służbowe, a pogodzenie jednego z drugim wcale nie jest łatwe. Czy pozostaje jeszcze w tym wszystkim czas na życie rodzinne? „Rodzina, co nie jest proste, jakoś moją pasję toleruje. A nadto, wbrew pozorom, trening nie zabiera tak wiele czasu, wystarczą dwie, trzy godziny dziennie w tygodniu i cztery, pięć godzin w weekendy”.

Nie boleje nad tym, że synowie nie podzielają jego pasji: „Wyrosłem z przelewania swoich ambicji na dzieci. Na razie one mają inne fascynacje. Zresztą, może nic straconego, bo sam zacząłem na poważnie jeździć po trzydziestce. Byłem jednak wzruszony, kiedy uczestniczyłem w przysiędze Jakuba, mojego starszego syna, w Wyższej Szkole Ofierskiej Wojsk Lądowych, której poprzedniczkę, Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Zmechanizowanych, przed laty ukończyłem. Zastrzegam, że nie namawiałem go zbyt mocno na wstąpienie do wojska”.

Kategoria solo

Wracając do sukcesów… Nasz bohater mógłby powiedzieć, jak biegaczka narciarska Justyna Kowalczyk w znanej reklamie: „Nic mi się nie udało…”. W supermaratonach kolarskich można bowiem pechowo przegrać, ale nie szczęśliwie wygrać, bo sukces wykuwa się podczas żmudnej harówki. I trzeba wiedzieć, jak to robić: „W ciągu ostatnich dwóch lat zmieniłem system treningu. Wcześniej kręciłem wiele kilometrów, ale bez odpowiedniego natężenia, z tętnem 120–130 uderzeń na minutę; wtedy nie zwiększa się wydolności. Teraz jeżdżę krócej, 70–80 km, ale bardzo intensywnie”.

Szymon Koziatek na swój najdłuższy dystans wybrał kategorię solo. Uważa, że tak jest lepiej, bo można utrzymywać własne tempo, regulować postoje, działać cały czas zgodnie z własną fizjologią i psychiką. W grupie oczywiście zyskuje się na pracy zespołowej, zmianach na prowadzeniu, „trzymaniu koła”. Gdy jednak trafi się na mocniejszych, to dojedzie się solo albo wcale. Jeśli na słabszych… to może być jeszcze gorzej. Ma świadomość swoich ograniczeń. Jest wysoki, mocnej budowy, co stanowi pewien kłopot w górach: „Jeżdżę w górskim terenie w miarę dobrze, nawet coraz lepiej, ale mając wagę »startową« około 78 kg, ze znacznie lżejszymi rywalami nie daję sobie rady. Nie mogę się jednak za bardzo odchudzać, bo to oznacza spadek mocy. W kolarstwie warunki fizyczne w jakiś sposób wyznaczają zawodnikom miejsce”.

Wiek dojrzały             

Szymon Koziatek jeszcze być może nie powiedział ostatniego słowa, bo ma dopiero 44 lata, ciągły progres formy i idące za nim rezultaty. Owszem, czuje na plecach oddech zawodników z młodszego pokolenia, obserwuje ogólny wzrost poziomu, bo w tym roku 12 kolarzy na tysiąckilometrowym dystansie Bałtyk – Bieszczady zeszło poniżej 40 godzin, czyli tylu, ilu przez wszystkie dotychczasowe edycje, ale to wszystko razem nie jest powodem do obaw.

Po pierwsze, na kilkusetkilometrowych dystansach moc jest ogromnie potrzebna, ale jeździ się przede wszystkim „na charakterze”. Po drugie, dopóki dopisuje zdrowie, kalendarz nie stanowi bariery. Kategorie wiekowe zaczynają się od lat 20 i idą co dziesięć, aż do plus 70! Z podziwem i szacunkiem patrzy na starszego o 30 lat Jana Ambroziaka, kończącego etapy giga na zupełnie niewyczynowym rowerze. Senior w okularach jak spodki i spodniach w kratkę na co dzień przemierza dwustukilometrowe dystanse, handlując dewocjonaliami. Nie jest przy tym najstarszy w peletonie, superseniorem jest bowiem Mieczysław Frankowski, 84-latek, całkiem nieźle radzący sobie na dystansach 70–80 km.

A w zeszłym roku zaczął „na poważnie” startować emerytowany płk Straży Granicznej Jan Doroszkiewicz. W tym sezonie ukończył wszystkie maratony, z Bałtykiem – Bieszczadami włącznie, a nadto przejechał coroczny maraton rowerowy dookoła Polski. Jego uczestnicy pokonali w trzy tygodnie ponad 4 tys. km, a oprócz tego, jadąc przez góry, zaliczyli wszystkie najtrudniejsze podjazdy. W sumie około 20 tys. m przewyższeń. Kolarstwo długodystansowe wyraźnie jest dyscypliną wieku dojrzałego.

Autor: Piotr Bernabiuk - Polska Zbrojna

http://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:YvKKaG8N1YIJ:polska-zbrojna.pl/home/articleinmagazineshow/14647%3Ft%3DNIC-MI-SIE-NIE-UDALO+&cd=1&hl=pl&ct=clnk&gl=pl

 

http://www.mon.gov.pl/aktualnosci/artykul/najnowsze/uroczyscie-wreczono-awanse-generalskie-g2018-03-01/

 

http://www.mon.gov.pl/multimedia/foto/uroczyscie-wreczono-awanse-generalskie-c2018-03-01/

Zdjęcia: por. Robert Suchy/CO MON

Zdjęcie nr2 - gen. bryg. Szymon Koziatek stoi szósty od lewej strony

 

 

 

Aby umieścić komentarz należy się najpierw zarejestrować.

joomla template