Strona główna Z życia szkoły Dokumenty Wielka powódź w Kromołowie – maj 1996 r.

Wielka powódź w Kromołowie – maj 1996 r.

Powódź jaka wydarzyła się w Kromołowie w maju 1996 roku była wielkim zaskoczeniem dla mieszkańców, bo przecież miejscowość położona nad źródłem rzeki nie jest narażona na wylanie wody z jej koryta. Rzeka Warta nie stanowi zagrożenia powodzią. Jednak okazało się, że Kromołów położony w dolinie otoczonej wzniesieniami jest narażony na spływ wód opadowych z otaczających pól.

To co działo się w dniach 14 i 17 maj 1996 roku było wielkim przeżyciem dla mieszkańców, a w szczególności dla właścicieli posesji przy ulicach: Żelaznej, Gromadzkiej, Staromiejskiej i wzdłuż koryta rzeki.

A oto jak po dwudziestu latach wspominane jest to wydarzenie:

Maria Kapuśniak

Dwadzieścia lat temu przeżyliśmy dwie wielkie powodzie. W czasie pierwszej w dniu 14 maja 1996 r. mąż Zbigniew był sam w domu wyprowadził samochód z garażu na podwórko i postanowił coś przy nim robić. Ponieważ pojawiła się groźna chmura i zaczął padać deszcz, schronił się do domu zostawiając samochód przed garażem. Nie spodziewał się tak wielkiej wody, która rosła z minuty na minutę i wyjście z domu nie było już możliwe. W rezultacie, samochód był zalany pod sam dach i nadawał się tylko na złom. Następnego dnia przyszedł nam z pomocą sąsiad znajomego z Fugasówki i zabrał samochód do swojego warsztatu. Wysuszył, wyczyścił, oddał jak nowy nie biorąc od nas za tę żmudną pracę ani jednej złotówki. W dniu 14 maja woda nie weszła do domu.

Natomiast w dniu 17 maja ulicą Staromiejską płynęła wielka woda. Na szczęście w domu było więcej ludzi i trzymaliśmy drzwi, żeby woda nie dostawała się do mieszkań. Niestety nasze blokowanie wejścia nie było skuteczne, wybiło szambo i woda wlewała się do domu. Zalało meble, lodówkę i podłogi we wszystkich pomieszczeniach. Po powodzi podłogi musiały być wyrwane i wymienione na nowe.

W tym dniu mąż Zbigniew wpuścił do naszego domu oknem dwóch strażaków ratując ich przed utonięciem. W ich strażackim aucie było pełno wody, ciężki strażacki pojazd zniosła rwąca fala wody pod nasz dom.

Po powodzi nie mieszkaliśmy w domu bo była duża wilgoć i nie było prądu. Przygarnęła nas na nocleg kuzynka Urszula Mucha a w dzień zaczęliśmy wielkie sprzątanie usuwając powoli skutki powodzi. Tego nie da się zapomnieć!

Wszystkich, którzy przeżyli tę wielką tragedię powodzi nadciągające burze, grzmoty po prostu przerażają.

Lidia Przyjemska

Powódź w Kromołowie jaka wydarzyła się maju 1996 roku była dla mojej rodziny wielkim przeżyciem. Ponieśliśmy duże straty. Woda spływająca z ogromną siłą z pól od strony miejscowości Piecek i Żerkowic podmyła fundamenty naszego jeszcze niezamieszkałego domu naruszając jego konstrukcję, co widać na załączonych zdjęciach. Dom wybudowaliśmy na skrzyżowaniu ulic Żelaznej i Gromadzkiej. Usunięcie skutków – pęknięć fundamentów stanowiło dla nas poważny problem finansowy. Dom nie był jeszcze ubezpieczony a otrzymana z Urzędu Gminy Zawiercie symboliczna pomoc finansowa w niewielkim stopniu pokryła poniesione straty.

W pierwszym dniu w czasie powodzi byłam w pracy w Zawierciu i na wieść o kataklizmie pośpieszyłam do Kromołowa wspierana przez przyjaciół z zakładu pracy. To co zobaczyłam na miejscu było niesamowitym przeżyciem. Ostro płynąca z pól woda atakowała nasz dom. Dom wybudowaliśmy dla córki co wymagało wielu wyrzeczeń.

Mamy nadzieję, że zainstalowane zbiorniki retencyjne zabezpieczają Kromołów od strony Żerkowic i nigdy nie powtórzy się podobne tragedia.

Zofia Malczewska

Wspomnienia z powodzi w Kromołowie w dniach 14 i 17 maja 1996 roku poprzedzę krótkim opowiadaniem o mojej podróży przez tereny zalane wodą na skutek powodzi w zachodniej Polsce. Zaproszona w 1978 roku do rodziny pp. Tomaszewskich, którzy mieszkali w Raszówce trafiłam na trasie podróży na powódź – wylała rzeka Kaczawa i zalała m.in. trasę kolejową. Pociąg jechał od Legnicy bardzo, bardzo wolno, bo tory były w wodzie. Po szczęśliwym dotarciu do celu podróży czekał na mnie kuzyn i po odpoczynku postarał się pokazać mi okolicę jak ucierpieli ludzie na skutek powodzi. Widziałam jak mieszkańcy do swoich domostw wchodzili na pierwsze piętro po drabinie. Podsumowując, dzięki tej niespodziewanej przygodzie byłam oswojona z widokiem rozlanej rzeki, powodzią i jej skutkami.

Jednak powódź w moim rodzinnym Kromołowie zaskoczyła i przeraziła mnie, mojego męża, nasze dzieci i sąsiadów. Byliśmy oswojeni, że w czasie intensywnych opadów woda niejednokrotnie wchodziła na podwórka, ale tym razem widok na ulicy poraził nas całkowicie. Najpierw zalało podmurówkę i mocno spieniona woda podchodziła bardzo szybko coraz wyżej, aż do wysokości parkanu czyli ok. 1,80 m. Ulicą płynęły pomarańcze, jabłka i inne produkty ze sklepu spożywczego, który znajdował się na naszej ulicy. Płynęły także kawałki gratów – mebli. Zostały podmyte i przewrócone płoty od obydwu sąsiadów graniczących z naszą posesją. W suterenie woda wybiła okienko, wpływała bulgocząc i bardzo szybko wypełniła piwnicę pod sufit. Na szczęście próg do piwnicy jest dosyć wysoki. Jednak za chwilę woda płynęła po ganku, ale do mieszkania jeszcze się nie przedostawała. Mój chory mąż Wacław przeniósł się szybko na piętro do córki, polecił mi zabrać najpotrzebniejsze dokumenty, pieniądze i również przenieść się na piętro. Postanowiłam jednak obserwować czy woda przekroczy poziom płotu. Na szczęście podmurówka ogrodzenia i słupki były mocno osadzone, zostały powyginane ale nie przewrócone. Cala posesja wokół domu była zalana, woda zabrała pojemnik na śmieci.

Za chwilę sytuacja u nas się zmieniła, ale niestety kosztem sąsiadów Szymkowiaków mieszkających po przeciwnej stronie ulicy. Woda przerwała murowane ogrodzenie między posesją Kurasów i Szymkowiaków i zaczęła rozlewać się szerzej obniżając tym samym poziom u nas i na ulicy. Bardzo ucierpieli pp. Szymkowiakowie. Ich dom ma niski fundament i woda szybko wypełniła wszystkie pomieszczenia. Chory p. Szymkowiak leżąc w łóżku znalazł się pod sufitem, a dziewięcioletni ich wnuk pytał mamę czy przeżyją ten kataklizm. Przeżyli ale dom długo nie nadawał się do zamieszkania.

Próbowałam zorientować się w sytuacji i wyjść przynajmniej do furtki. Buty zostawały w błocie jeżeli nie trafiłam na chodnik prowadzący od domu do ulicy. Widok poraził mnie całkowicie – kwitnące drzewa leżały przekrzywione wyrwane, woda zabrała krzewy i warzywa, które już powschodziły. O nasz płot oparły się duże kawałki zerwanego asfaltu i dlatego ogrodzenie było przekrzywione. Spieniona woda płynęła od strony Bzowa, kościoła i zatrzymywała się o kapliczkę pod wezwaniem św. J. Nepomucena.

Sytuacja po ustąpieniu wody była straszna. Nie było czym rozpalić w piecu, bo drewno opałowe było zamulone i mokre. Z pomocą przyszła rodzina pp. Tomaszewscy (już zamieszkali w Kromołowie), przynosili nam suche drewno i mogliśmy rozpalać w piecu. Strażacy pompowali kolejno wodę z piwnic, z szamb i powoli porządkowany był teren po powodzi.

Druga fala powodzi była niższa i nie weszła już do ganku, ale oczywiście zalane zostały po raz drugi piwnice, których nie zdążyliśmy oczyścić po pierwszej fali powodziowej.

Do jednego z naszych mieszkań pod podłogę przedostała się woda nieszczelną rurą centralnego ogrzewania co odkryliśmy usuwając skutki powodzi. Podłoga musiała być wymieniona. Oczyszczanie piwnic trwało prawie cały miesiąc.

Podsumowując mogę powiedzieć, że to było bardzo stresujące przeżycie.

Marta Skipirzepa

Deszcz nękający bezustannie padał. W dniu 14 maja 1996 roku był prawdopodobnie głęboki niż, mąż Stach i ja podsypialiśmy trochę. Kiedy obudziłam się po popołudniowej drzemce, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam jak naszą ulicą dosłownie płynie wartka rzeka niosąca różne przedmioty. Obudziłam męża i zaczął gwałtownie szukać aparatu fotograficznego, żeby utrwalić widok dla potomności. Woda wdarła się do piwnicy ale na szczęście skarpa, na której położony jest nasz dom osłoniła nas przed zatopieniem.

Po drugiej stronie ulicy rozgrywał się dramat, bo samotnie mieszkająca, bardzo chora,  pani Jończykowa została zalana w łóżku. Nie mogliśmy przyjść z pomocą ponieważ woda była zbyt głęboka i rwąca. Pamiętam, że z pomocą przyszedł mieszkaniec ul Żelaznej.

W dniu następnej powodzi tj. 17 maja 1996 r. byłam na warsztatach muzycznych w Kielcach i przebieg wydarzenia znam tylko z opowiadań męża i sąsiadów.

Anna i Wiesław Dyczko

– Jak wspominasz powódź w Kromołowie?

– To są dla mnie bardzo traumatyczne zdarzenia. Pracowałam wtedy jeszcze na poczcie w Kromołowie. Pamiętam, że zaczął padać deszcz, a ok. godziny 14-tej przyszedł ktoś na pocztę i powiedział, że ulicą Staromiejską płynie woda. Trochę śmiałyśmy się z koleżankami, bo nie bardzo daliśmy temu wiarę. Przecież nie było mocnej ulewy. Lecz gdy wyszłam z pracy o 15-tej sytuacja wyglądała niepokojąco.

– Jak doszłaś do domu?

– Musiałam iść ulicą Żelazną i Bonerów, bo naszą ulicą płynęła woda. Na podwórko i do domu jeszcze normalnie dało się wejść.

– Co było dalej?

– Deszcz ciągle padał, a wody na ulicy wciąż przybywało. Ok. 16-tej fala była tak wysoka że sięgała okien. Woda wdarła się na podwórko i ciągle jej przybywało. Byłam w domu tylko z dziećmi, bo mąż był na służbie. Biegaliśmy od okna do okna obserwując sytuację na ulicy i na podwórku. Na ulicy fala wodna niszczyła wszystko co napotkała na swojej drodze. Przewracała ogrodzenia i bramy, wdzierała się do piwnic i domów, zrywała asfalt na drodze. W pewnym momencie zauważyłam ogromne pnie drzewa płynące ulicą i jeden z nich zablokował się na podwójnym słupie stojący przy naszym domu. Pień spowodował takie spiętrzenie wody w tym miejscu, że obawiałam się iż woda wedrze się do domu przez okna, Na szczęście fala obróciła po chwili pień, który popłynął dalej. Na podwórku woda spiętrzyła się do poziomu podestu schodów. Dopiero kiedy napór wody przewrócił ogrodzenie od sąsiadki poziom wody zaczął się obniżać i tylko dzięki temu woda nie wdarła się do domu.

– Kiedy wiedziałaś, że realne zagrożenie mija?

– Dokładnie nie pamiętam, bo strach mnie nie opuszczał długo, ale wydaje mi się że ok. 17-tej fala wody na ulicy zaczęła tracić na sile, deszcz przestał padać, ale cały czas patrzyliśmy w niebo i na ulicę czy nie nadchodzi następna fala. Z podwórka woda zaczęła powoli spływać. Jednak woda w piwnicach została.

– Jak wyglądała ulica po przejściu wody?

– Ulica wyglądała jak po wojnie. Ogrodzenia albo były powalone albo je porwała woda. Drogi praktycznie nie było. Część asfaltu i chodnika została zerwana i w wielu miejscach były wyrwy jak leje po bombach. Gałęzie drzew, przedmioty, które woda zabrała z podwórek i błoto tworzyły przygnębiający obraz. Po zapadnięciu zmroku wszędzie zapanowały ciemności, bo nie było prądu na kilku ulicach, a w mieszkaniach i piwnicach stała woda.

– Jak zareagowały służby miejskie na tą sytuację?

– Przez kilka godzin na miejscu powodzi nie było żadnej służby, która by podjęła jakieś działania. Dopiero wieczorem przyjechały jednostki straży pożarnej i zaczęły wypompowywać wodę z mieszkań i piwnic. Na drugi dzień służby komunalne pomagały w sprzątaniu ulic i domostw wywożąc to co pozostawiła woda.

– W jakiej sytuacji zastało cię nadejście drugiej fali powodziowej za trzy dni?

– Druga fala nadeszła też bardzo szybko. Po południu przyjechała do mnie moja siostra z mężem. W pewnym momencie nadeszła chmura i zaczął padać ulewny deszcz. Ostrzegłam siostrę żeby się odjechali samochodem z ulicy. Gdy wyszliśmy z domu ulicą już płynęła woda, a oni z trudem zdążyli uciec przed falą jadąc ulicą Żelazną i Łośnicką.

– Czy to było podobnie jak trzy dni wcześniej?

– Było jeszcze gorzej. Fala była wyższa, a zniszczenia większe. To czego nie zdołała zabrać pierwsza fala, zabrała druga. Część ogrodzeń było zniszczonych, więc woda bez trudu dostawała się na podwórka i niszczyła to co mieszkańcy powynosili z domów celem wysuszenia i wyczyszczenia. Ulicą Staromiejską płynęły wersalki, szafki, lodówki, pralki, a nawet samochody. Ludzie w obawie przed utonięciem, ewakuowali się z parterów na piętra lub strychy swoich domów. Na szczęście dla niektórych mieszkańców na miejscu była straż pożarna, bo cały czas pracowała przy wypompowywaniu wody z piwnic i domów po pierwszej fali. Strażacy podjęli działania ewakuacyjne z najbardziej zagrożonych domów.

– Czy podczas tych powodzi jaka nawiedziła Kromołów w 1996 r. ktoś zginął ?

– Z tego co mnie wiadomo na szczęście nikt nie zginął. Jednak lęk podczas każdej późniejszej ulewy pozostał na długie lata. Moje dzieci przez długi czas miały lęk podczas każdej burzy i większego deszczu. Kilka rodzin nie wytrzymała tej traumy i wyprowadziła się z zalanych domów. Straty materialne też były ogromne. Remonty ulic, zalanych domów, placów i ogrodzeń, a także zakup nowego sprzętu domowego, wymagały mnóstwa pracy i pieniędzy.

 

 

Pamięć o powodzi ciągle żywa na ulicy Staromiejskiej. W niektórych rodzinach emocje z nią związane jeszcze nie opadły i skłaniają do snucia projektów opuszczenia w przyszłości tej niebezpiecznej okolicy. Usuwanie śladów materialnych jest ponadto procesem wieloletnim: jeszcze dwa lata temu, przy wymianie podłóg, można było zobaczyć naniesione przez powódź aluwia.

 

Aby umieścić komentarz należy się najpierw zarejestrować.

joomla template