Strona główna

Kromołów

Minimalna porażka z liderem po wyrównanej walce

Wpisany przez Marcin Kwapisz sobota, 23 listopada 2013 19:54

W sobotę (23 listopada) LKS Źródło Kromołów przegrało z najlepszą drużyną pierwszej części sezonu - KS Niwy Brudzowice 2:1 (1:1). Był to mecz w ramach pierwszej kolejki serii rewanżowej sosnowieckiej Klasy A.

Piłkarze z najstarszej dzielnicy Zawiercia zakończyli 2013 r. wyjazdową porażką z Niwami, które spędzą przerwę zimową na pierwszej pozycji w ligowej hierarchii. Jednak przy odrobinie szczęścia, a przede wszystkim większej koncentracji pod bramką rywali, kromołowianie mogli wyjechać z Brudzowic w lepszych nastrojach. Wynik spotkania otworzył w 15. minucie Damian Kowalski. Pomimo problemów kadrowych, Źródło postawiło wymagające warunki przeciwnikowi i już w następnym kwadransie gry Rafał Sikora doprowadził do wyrównania. Po zmianie stron oba zespoły stworzyły sobie kilka sytuacji podbramkowych, ale nie przyniosły one zmiany rezultatu. Dopiero w 74. minucie, dzięki trafieniu Marcina Krawczyka, gospodarze przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę.

Niebawem na naszej stronie zaprezentujemy obszerne podsumowanie rundy jesiennej, a także przedstawimy plan okresu przygotowawczego kromołowskiego LKS-u.

ŹRÓDŁO KROMOŁÓW: Tomasz Stańczyk - Andrzej Jadczyk, Bogdan Szadkowski (C), Bartłomiej Nędza, Szymon Mogielski - Mateusz Sokołowski (80. Damian Hardyn), Łukasz Zamora, Artur Oczko, Jarosław Rasztabiga - Bartosz Nowiński (75. Dawid Nędza), Rafał Sikora
rezerwa: Mateusz Sikora, Bartosz Koral
trener: Bogdan Szadkowski 

 

Wspólne przeżywanie piękna

Wpisany przez Wanda Drożdżowska niedziela, 20 września 2015 16:56

Po letniej przerwie Zarząd Towarzystwa Sympatyków Kromołowa rozpoczął działanie nie jak dotychczas tradycyjnym spotkaniem przy ognisku lecz zorganizowaniem wycieczki krajoznawczej. Program obejmował:

  • Centrum Nauki Leonardo da Vinci w Podzamczu Chęcińskim,
  • Kościół w Starochęcinach,
  • Skansen Wsi Kieleckiej w Tokarni,
  • Ruiny Zamku Rycerskiego w Sobkowie nad rz. Nidą.

A oto relacja jednej uczestniczek wycieczki:

Wśród niezmordowanych fanów Towarzystwa Sympatyków Kromołowa istnieje wciąż potrzeba spotykania się. Potrzeba rozmów, poznawania, odkrywania czegoś nowego wspólnie. Razem, by móc to co piękne (a czasem niekoniecznie piękne) podziwiać, zachwycać się lub ze sceptycyzmem pokręcić nosem.

Z żalem przyznaję, że spotkania nasze nie są tak częste, jak wszyscy chcielibyśmy, ale Czas nie stoi w miejscu, a w swoim biegu muśnięciem skrzydeł barwi metryki sepią. Ja osobiście mam mu za złe to, że chciałabym jeszcze tyle opowiedzieć, zobaczyć, napisać, przeczytać, przedyskutować, obrażać się i kochać! A on spiesząc się potrąca mnie. To boli, tak, ale rozcieram siniaki i choć mam zadyszkę biegnę do przodu.

Tak było 4 września tego roku. Spotkaliśmy się pod Pałacykiem o siódmej rano i busikiem wyruszyli na spacer, na spotkanie z nauką, historią i folklorem ziemi kieleckiej. A może powinnam zmienić kolejność? Może to folklor, tradycja były pierwsze? One tworzyły historię, a wszystkie razem naukę? W każdym razie są nierozłączne. Są pamięcią, trwaniem i przyszłością.

Na naszej trasie pierwszym było Centrum Nauki Leonarda da Vinci, czyli świat włoskiego geniusza w Podzamczu koło Chęcin. Po raz pierwszy w Polsce, właśnie tu w Chęcinach, zaprezentowane zostały interaktywne modele jego maszyn oraz cyfrowe rekonstrukcje obrazów. Podziwialiśmy modele - eksponaty skonstruowane na podstawie wzorów i schematów Leonarda : Wehikuł czasu, Maszynę latającą, Robota - żołnierza, Mechanicznego lwa i wiele innych oraz dużą liczbę szkiców, rysunków, wyliczeń matematycznych sporządzanych podczas prac nad wynalazkami i malarskimi dziełami Mistrza. Multimedialne stanowiska przy każdym z eksponatów, które mogliśmy sami obsługiwać pozwalały na zapoznanie się z zasadą działania danego eksponatu. Cyfrowe rekonstrukcje obrazów : Damy z łasiczką, Mony Lizy i Ostatniej Wieczerzy oprócz satysfakcji z możliwości przyjrzenia się im z bliska sprawiły nam radość, gdy wirtualnie udało nam się w statyczne postacie tchnąć życie, wprawić w ruch nieruchomą dłoń, wywołać uśmiech na twarzy. Niesamowite przeżycie i doświadczenie dla zwiedzających w każdym przedziale wiekowym.

Trochę oszołomieni przeżyciami ze świata nauki przenieśliśmy się do małego kościółka w Starochęcinach, który przez prawie trzysta lat zapomniany uległ dewastacji, a w ostatnich kilkudziesięciu latach dzięki prywatnym sponsorom i dbałości kolejnych proboszczów odrestaurowany stał się łącznikiem minionych wieków z teraźniejszością. Wysoko pod sklepieniem kościółka unosił się duch modlących się tu naszych przodków. I tylko szkoda, żalił się proboszcz, że współcześni parafianie jakoś nie mogą dostrzec zalet i uroku cichego i skromnego kościółka. No cóż, cudze chwalicie, swego nie znacie…

Ze Starochęcin pojechaliśmy do niedalekiej Tokarni, gdzie na przestrzeni 40 km.kw. mieści się Muzeum Wsi Kieleckiej. Park Etnograficzny jest podzielony na 6 sektorów: Małomiasteczkowy, Wyżynny, Dworsko-Folwarczny, Świętokrzyski, Nadwiślański i Lessowy. W każdym z sektorów można podziwiać między innymi: chałupę z Szydłowa z 1705 r., barokowy kościół z Rogowa z 1763 r., spichlerz z Rogowa z 1684 r., dwór z Suchedniowa z początku IXI w. Wygląd zewnętrzny, jak i wnętrza wiernie oddają styl epoki. Oczywiście nie mogę wymienić wszystkich obiektów, bo jest ich ponad 60, a każdy piękny w swojej indywidualności. Wchodząc pod strzechę chałupy, czy przekraczając próg dworku czułam się intruzem, bo przecież nikt mnie nie zapraszał, a gospodarz przecież jest. Jest w obejściu albo w drugiej izbie. A pan aptekarz pali fajkę w swoim saloniku. Jakże mu więc przeszkadzać?

Przez kilka godzin byliśmy w innym świecie pośród zieleni, drewnianych, krytych strzechą chałup, pośród zagród i spichlerzy, starych młynów i wiatraków. Było pięknie, pogodnie i ciepło. Ale był we mnie jakiś niepokój?, myśl, której trudno było się przebić w natłoku wrażeń?…

Zmęczona poddawałam się kołysaniu wiozącego nas do domu samochodu i nagle zrozumiałam co mnie dręczyło. Smutek! Maleńki smuteczek z tęsknoty za tym co minęło. Zamknęłam oczy i moje myśli pobiegły do fotografii rodzinnego albumu. Oto mój pradziad z sumiastymi wąsami, w butach z cholewami stoi oparty o drewniany płot i prababka w kwiaciastej chustce na głowie, w kolorowej zapasce i koralowych koralach na szyi. To ich mi brakowało, ich chciałabym zobaczyć. Im chciałam przedstawić siebie: maleńkie oczko w łańcuszku życia.

Z pozdrowieniami
Wanda Drożdżowska

 

 

Wielka powódź w Kromołowie – maj 1996 r.

Wpisany przez Pola Burzyńska sobota, 14 maja 2016 11:30

Powódź jaka wydarzyła się w Kromołowie w maju 1996 roku była wielkim zaskoczeniem dla mieszkańców, bo przecież miejscowość położona nad źródłem rzeki nie jest narażona na wylanie wody z jej koryta. Rzeka Warta nie stanowi zagrożenia powodzią. Jednak okazało się, że Kromołów położony w dolinie otoczonej wzniesieniami jest narażony na spływ wód opadowych z otaczających pól.

To co działo się w dniach 14 i 17 maj 1996 roku było wielkim przeżyciem dla mieszkańców, a w szczególności dla właścicieli posesji przy ulicach: Żelaznej, Gromadzkiej, Staromiejskiej i wzdłuż koryta rzeki.

A oto jak po dwudziestu latach wspominane jest to wydarzenie:

Maria Kapuśniak

Dwadzieścia lat temu przeżyliśmy dwie wielkie powodzie. W czasie pierwszej w dniu 14 maja 1996 r. mąż Zbigniew był sam w domu wyprowadził samochód z garażu na podwórko i postanowił coś przy nim robić. Ponieważ pojawiła się groźna chmura i zaczął padać deszcz, schronił się do domu zostawiając samochód przed garażem. Nie spodziewał się tak wielkiej wody, która rosła z minuty na minutę i wyjście z domu nie było już możliwe. W rezultacie, samochód był zalany pod sam dach i nadawał się tylko na złom. Następnego dnia przyszedł nam z pomocą sąsiad znajomego z Fugasówki i zabrał samochód do swojego warsztatu. Wysuszył, wyczyścił, oddał jak nowy nie biorąc od nas za tę żmudną pracę ani jednej złotówki. W dniu 14 maja woda nie weszła do domu.

Natomiast w dniu 17 maja ulicą Staromiejską płynęła wielka woda. Na szczęście w domu było więcej ludzi i trzymaliśmy drzwi, żeby woda nie dostawała się do mieszkań. Niestety nasze blokowanie wejścia nie było skuteczne, wybiło szambo i woda wlewała się do domu. Zalało meble, lodówkę i podłogi we wszystkich pomieszczeniach. Po powodzi podłogi musiały być wyrwane i wymienione na nowe.

W tym dniu mąż Zbigniew wpuścił do naszego domu oknem dwóch strażaków ratując ich przed utonięciem. W ich strażackim aucie było pełno wody, ciężki strażacki pojazd zniosła rwąca fala wody pod nasz dom.

Po powodzi nie mieszkaliśmy w domu bo była duża wilgoć i nie było prądu. Przygarnęła nas na nocleg kuzynka Urszula Mucha a w dzień zaczęliśmy wielkie sprzątanie usuwając powoli skutki powodzi. Tego nie da się zapomnieć!

Wszystkich, którzy przeżyli tę wielką tragedię powodzi nadciągające burze, grzmoty po prostu przerażają.

Lidia Przyjemska

Powódź w Kromołowie jaka wydarzyła się maju 1996 roku była dla mojej rodziny wielkim przeżyciem. Ponieśliśmy duże straty. Woda spływająca z ogromną siłą z pól od strony miejscowości Piecek i Żerkowic podmyła fundamenty naszego jeszcze niezamieszkałego domu naruszając jego konstrukcję, co widać na załączonych zdjęciach. Dom wybudowaliśmy na skrzyżowaniu ulic Żelaznej i Gromadzkiej. Usunięcie skutków – pęknięć fundamentów stanowiło dla nas poważny problem finansowy. Dom nie był jeszcze ubezpieczony a otrzymana z Urzędu Gminy Zawiercie symboliczna pomoc finansowa w niewielkim stopniu pokryła poniesione straty.

W pierwszym dniu w czasie powodzi byłam w pracy w Zawierciu i na wieść o kataklizmie pośpieszyłam do Kromołowa wspierana przez przyjaciół z zakładu pracy. To co zobaczyłam na miejscu było niesamowitym przeżyciem. Ostro płynąca z pól woda atakowała nasz dom. Dom wybudowaliśmy dla córki co wymagało wielu wyrzeczeń.

Mamy nadzieję, że zainstalowane zbiorniki retencyjne zabezpieczają Kromołów od strony Żerkowic i nigdy nie powtórzy się podobne tragedia.

Zofia Malczewska

Wspomnienia z powodzi w Kromołowie w dniach 14 i 17 maja 1996 roku poprzedzę krótkim opowiadaniem o mojej podróży przez tereny zalane wodą na skutek powodzi w zachodniej Polsce. Zaproszona w 1978 roku do rodziny pp. Tomaszewskich, którzy mieszkali w Raszówce trafiłam na trasie podróży na powódź – wylała rzeka Kaczawa i zalała m.in. trasę kolejową. Pociąg jechał od Legnicy bardzo, bardzo wolno, bo tory były w wodzie. Po szczęśliwym dotarciu do celu podróży czekał na mnie kuzyn i po odpoczynku postarał się pokazać mi okolicę jak ucierpieli ludzie na skutek powodzi. Widziałam jak mieszkańcy do swoich domostw wchodzili na pierwsze piętro po drabinie. Podsumowując, dzięki tej niespodziewanej przygodzie byłam oswojona z widokiem rozlanej rzeki, powodzią i jej skutkami.

Jednak powódź w moim rodzinnym Kromołowie zaskoczyła i przeraziła mnie, mojego męża, nasze dzieci i sąsiadów. Byliśmy oswojeni, że w czasie intensywnych opadów woda niejednokrotnie wchodziła na podwórka, ale tym razem widok na ulicy poraził nas całkowicie. Najpierw zalało podmurówkę i mocno spieniona woda podchodziła bardzo szybko coraz wyżej, aż do wysokości parkanu czyli ok. 1,80 m. Ulicą płynęły pomarańcze, jabłka i inne produkty ze sklepu spożywczego, który znajdował się na naszej ulicy. Płynęły także kawałki gratów – mebli. Zostały podmyte i przewrócone płoty od obydwu sąsiadów graniczących z naszą posesją. W suterenie woda wybiła okienko, wpływała bulgocząc i bardzo szybko wypełniła piwnicę pod sufit. Na szczęście próg do piwnicy jest dosyć wysoki. Jednak za chwilę woda płynęła po ganku, ale do mieszkania jeszcze się nie przedostawała. Mój chory mąż Wacław przeniósł się szybko na piętro do córki, polecił mi zabrać najpotrzebniejsze dokumenty, pieniądze i również przenieść się na piętro. Postanowiłam jednak obserwować czy woda przekroczy poziom płotu. Na szczęście podmurówka ogrodzenia i słupki były mocno osadzone, zostały powyginane ale nie przewrócone. Cala posesja wokół domu była zalana, woda zabrała pojemnik na śmieci.

Za chwilę sytuacja u nas się zmieniła, ale niestety kosztem sąsiadów Szymkowiaków mieszkających po przeciwnej stronie ulicy. Woda przerwała murowane ogrodzenie między posesją Kurasów i Szymkowiaków i zaczęła rozlewać się szerzej obniżając tym samym poziom u nas i na ulicy. Bardzo ucierpieli pp. Szymkowiakowie. Ich dom ma niski fundament i woda szybko wypełniła wszystkie pomieszczenia. Chory p. Szymkowiak leżąc w łóżku znalazł się pod sufitem, a dziewięcioletni ich wnuk pytał mamę czy przeżyją ten kataklizm. Przeżyli ale dom długo nie nadawał się do zamieszkania.

Próbowałam zorientować się w sytuacji i wyjść przynajmniej do furtki. Buty zostawały w błocie jeżeli nie trafiłam na chodnik prowadzący od domu do ulicy. Widok poraził mnie całkowicie – kwitnące drzewa leżały przekrzywione wyrwane, woda zabrała krzewy i warzywa, które już powschodziły. O nasz płot oparły się duże kawałki zerwanego asfaltu i dlatego ogrodzenie było przekrzywione. Spieniona woda płynęła od strony Bzowa, kościoła i zatrzymywała się o kapliczkę pod wezwaniem św. J. Nepomucena.

Sytuacja po ustąpieniu wody była straszna. Nie było czym rozpalić w piecu, bo drewno opałowe było zamulone i mokre. Z pomocą przyszła rodzina pp. Tomaszewscy (już zamieszkali w Kromołowie), przynosili nam suche drewno i mogliśmy rozpalać w piecu. Strażacy pompowali kolejno wodę z piwnic, z szamb i powoli porządkowany był teren po powodzi.

Druga fala powodzi była niższa i nie weszła już do ganku, ale oczywiście zalane zostały po raz drugi piwnice, których nie zdążyliśmy oczyścić po pierwszej fali powodziowej.

Do jednego z naszych mieszkań pod podłogę przedostała się woda nieszczelną rurą centralnego ogrzewania co odkryliśmy usuwając skutki powodzi. Podłoga musiała być wymieniona. Oczyszczanie piwnic trwało prawie cały miesiąc.

Podsumowując mogę powiedzieć, że to było bardzo stresujące przeżycie.

Marta Skipirzepa

Deszcz nękający bezustannie padał. W dniu 14 maja 1996 roku był prawdopodobnie głęboki niż, mąż Stach i ja podsypialiśmy trochę. Kiedy obudziłam się po popołudniowej drzemce, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam jak naszą ulicą dosłownie płynie wartka rzeka niosąca różne przedmioty. Obudziłam męża i zaczął gwałtownie szukać aparatu fotograficznego, żeby utrwalić widok dla potomności. Woda wdarła się do piwnicy ale na szczęście skarpa, na której położony jest nasz dom osłoniła nas przed zatopieniem.

Po drugiej stronie ulicy rozgrywał się dramat, bo samotnie mieszkająca, bardzo chora,  pani Jończykowa została zalana w łóżku. Nie mogliśmy przyjść z pomocą ponieważ woda była zbyt głęboka i rwąca. Pamiętam, że z pomocą przyszedł mieszkaniec ul Żelaznej.

W dniu następnej powodzi tj. 17 maja 1996 r. byłam na warsztatach muzycznych w Kielcach i przebieg wydarzenia znam tylko z opowiadań męża i sąsiadów.

Anna i Wiesław Dyczko

– Jak wspominasz powódź w Kromołowie?

– To są dla mnie bardzo traumatyczne zdarzenia. Pracowałam wtedy jeszcze na poczcie w Kromołowie. Pamiętam, że zaczął padać deszcz, a ok. godziny 14-tej przyszedł ktoś na pocztę i powiedział, że ulicą Staromiejską płynie woda. Trochę śmiałyśmy się z koleżankami, bo nie bardzo daliśmy temu wiarę. Przecież nie było mocnej ulewy. Lecz gdy wyszłam z pracy o 15-tej sytuacja wyglądała niepokojąco.

– Jak doszłaś do domu?

– Musiałam iść ulicą Żelazną i Bonerów, bo naszą ulicą płynęła woda. Na podwórko i do domu jeszcze normalnie dało się wejść.

– Co było dalej?

– Deszcz ciągle padał, a wody na ulicy wciąż przybywało. Ok. 16-tej fala była tak wysoka że sięgała okien. Woda wdarła się na podwórko i ciągle jej przybywało. Byłam w domu tylko z dziećmi, bo mąż był na służbie. Biegaliśmy od okna do okna obserwując sytuację na ulicy i na podwórku. Na ulicy fala wodna niszczyła wszystko co napotkała na swojej drodze. Przewracała ogrodzenia i bramy, wdzierała się do piwnic i domów, zrywała asfalt na drodze. W pewnym momencie zauważyłam ogromne pnie drzewa płynące ulicą i jeden z nich zablokował się na podwójnym słupie stojący przy naszym domu. Pień spowodował takie spiętrzenie wody w tym miejscu, że obawiałam się iż woda wedrze się do domu przez okna, Na szczęście fala obróciła po chwili pień, który popłynął dalej. Na podwórku woda spiętrzyła się do poziomu podestu schodów. Dopiero kiedy napór wody przewrócił ogrodzenie od sąsiadki poziom wody zaczął się obniżać i tylko dzięki temu woda nie wdarła się do domu.

– Kiedy wiedziałaś, że realne zagrożenie mija?

– Dokładnie nie pamiętam, bo strach mnie nie opuszczał długo, ale wydaje mi się że ok. 17-tej fala wody na ulicy zaczęła tracić na sile, deszcz przestał padać, ale cały czas patrzyliśmy w niebo i na ulicę czy nie nadchodzi następna fala. Z podwórka woda zaczęła powoli spływać. Jednak woda w piwnicach została.

– Jak wyglądała ulica po przejściu wody?

– Ulica wyglądała jak po wojnie. Ogrodzenia albo były powalone albo je porwała woda. Drogi praktycznie nie było. Część asfaltu i chodnika została zerwana i w wielu miejscach były wyrwy jak leje po bombach. Gałęzie drzew, przedmioty, które woda zabrała z podwórek i błoto tworzyły przygnębiający obraz. Po zapadnięciu zmroku wszędzie zapanowały ciemności, bo nie było prądu na kilku ulicach, a w mieszkaniach i piwnicach stała woda.

– Jak zareagowały służby miejskie na tą sytuację?

– Przez kilka godzin na miejscu powodzi nie było żadnej służby, która by podjęła jakieś działania. Dopiero wieczorem przyjechały jednostki straży pożarnej i zaczęły wypompowywać wodę z mieszkań i piwnic. Na drugi dzień służby komunalne pomagały w sprzątaniu ulic i domostw wywożąc to co pozostawiła woda.

– W jakiej sytuacji zastało cię nadejście drugiej fali powodziowej za trzy dni?

– Druga fala nadeszła też bardzo szybko. Po południu przyjechała do mnie moja siostra z mężem. W pewnym momencie nadeszła chmura i zaczął padać ulewny deszcz. Ostrzegłam siostrę żeby się odjechali samochodem z ulicy. Gdy wyszliśmy z domu ulicą już płynęła woda, a oni z trudem zdążyli uciec przed falą jadąc ulicą Żelazną i Łośnicką.

– Czy to było podobnie jak trzy dni wcześniej?

– Było jeszcze gorzej. Fala była wyższa, a zniszczenia większe. To czego nie zdołała zabrać pierwsza fala, zabrała druga. Część ogrodzeń było zniszczonych, więc woda bez trudu dostawała się na podwórka i niszczyła to co mieszkańcy powynosili z domów celem wysuszenia i wyczyszczenia. Ulicą Staromiejską płynęły wersalki, szafki, lodówki, pralki, a nawet samochody. Ludzie w obawie przed utonięciem, ewakuowali się z parterów na piętra lub strychy swoich domów. Na szczęście dla niektórych mieszkańców na miejscu była straż pożarna, bo cały czas pracowała przy wypompowywaniu wody z piwnic i domów po pierwszej fali. Strażacy podjęli działania ewakuacyjne z najbardziej zagrożonych domów.

– Czy podczas tych powodzi jaka nawiedziła Kromołów w 1996 r. ktoś zginął ?

– Z tego co mnie wiadomo na szczęście nikt nie zginął. Jednak lęk podczas każdej późniejszej ulewy pozostał na długie lata. Moje dzieci przez długi czas miały lęk podczas każdej burzy i większego deszczu. Kilka rodzin nie wytrzymała tej traumy i wyprowadziła się z zalanych domów. Straty materialne też były ogromne. Remonty ulic, zalanych domów, placów i ogrodzeń, a także zakup nowego sprzętu domowego, wymagały mnóstwa pracy i pieniędzy.

 

 

Pamięć o powodzi ciągle żywa na ulicy Staromiejskiej. W niektórych rodzinach emocje z nią związane jeszcze nie opadły i skłaniają do snucia projektów opuszczenia w przyszłości tej niebezpiecznej okolicy. Usuwanie śladów materialnych jest ponadto procesem wieloletnim: jeszcze dwa lata temu, przy wymianie podłóg, można było zobaczyć naniesione przez powódź aluwia.

 

   

Koncert w MOK w Zawierciu - ZAPROSZENIE

Wpisany przez Mariusz Golenia środa, 13 grudnia 2017 19:47

W najbliższy piątek na scenie MOK im. Adama Mickiewicza wystąpią zespoły działające i mające swoją siedzibę w Pałacyku nad Wartą w najstarszej dzielnicy miasta Zawiercia. W repertuarze zespołu FOLKY-BAND i SUPER NUTKI będą kolędy i pastorałki. 

 

Miejski Ośrodek Kultury Centrum i Pałacyk nad Wartą w Kromołowie 
zaprasza na koncert pn.:

 

KOLĘDY i PASTORAŁKI

 

w wykonaniu zespołu FOLKY BAND i SUPER NUTKI

 

15.12.2017 r. - piatek - godz. 17.00


sala widowiskowa MOK „Centrum” - ul. Piastowska 1

cena biletu: 10 zł

 

Jubileuszowe XXXV Międzynarodowe Mistrzostwa Polski Hutników w Piłce Nożnej Halowej - Zawiercie 2018'

Wpisany przez Mariusz Golenia piątek, 09 lutego 2018 17:46

W ostatnią sobotę stycznia, na parkiecie hali sportowej OSiR w Zawierciu, przy ul. Blanowskiej gościli zawodnicy i drużyny uczestniczące w Jubileuszowych XXXV Międzynarodowych Mistrzostwach Polski Hutników w Piłce Nożnej Halowej organizowanych przez CMC Poland Sp. z o.o. i „CMC PUTEX” Sp. z o.o. Przyjechały do Zawiercia drużyny m.in. z Bochni, Tarnowa, Kęt, Chorzowa, Krakowa, Ostrowca Św., Dąbrowy Górniczej, Skoczowa oraz goście z Republiki Czeskiej z firmy ZO OS KOVO HUTA Trzyniec. Zwycięzcami turnieju zostali pracownicy (piłkarze z pasji) HUTY Trzyniec, którzy w finale pokonali STALPRODUKT Bochnia 2-0. Po emocjach sportowych i zakończeniu części turniejowej na hali, uczestnicy spotkania przenieśli się do Pałacyku nad Wartą w Kromołowie. Po raz pierwszy taką formę spotkania po turnieju zaproponował i zorganizował wieloletni organizator, współtwórca imprezy pan Bogusław Pniak. Jak to powiadają: „…coś dla ducha i dla ciała…”. Podczas wieczornej kolacji zostały wręczone puchary dla drużyn, dyplomy dla najlepszego zawodnika, bramkarza, najstarszego gracza mistrzostw. Tort jubileuszowy dla pana Bogdan oraz upominki i wyróżnienia. Po części kulinarnej w Pałacyku nad Wartą rozbrzmiały najnowsze przeboje muzyki rozrywkowej i rockowej. Wśród zaproszonych gości, którzy przyjechali do Kromołowskiego pałacyku byli: Prezydent Miasta Zawiercia – pan Witold Grim, Dyrektor Finansowy CMC Poland – pan Tomasz Flak, Dyrektor Techniczny CMCP – pan Wacław Sołtysik, przedstawiciele Związków Zawodowych – pani Grażyna Nowakowska i pan Henryk Zwolan, członkowie PZPN oraz przedstawiciele rodzimych firm – również sponsorów imprezy – Prezes Spółdzielni Mieszkaniowej „Zawiercie” – pan Stanisław Sokół i Prezes „IGLO” – pan Edmund Zygmański. Wszyscy uczestniczy wieczoru w Pałacyku podkreślali miłą atmosferę biesiady, podtrzymanie koleżeńskich spotkań na parkiecie a także bardzo pochlebnie wyrażali się o miejscu spotkania - sali bankietowej – Pałacyku nad Wartą i otaczającej go infrastrukturze: źródłach rzeki Warty i terenach rekreacyjnych wraz z boiskami.

Jubileuszowe XXXV Międzynarodowe Mistrzostwa Polski Hutników w Piłce Nożnej Halowej – Zawiercie 2018’

ORGANIZATOR – CMC Putex Sp. z o.o. na zlecenie CMC Poland Sp. z o.o., przy współudziale Związków Zawodowych CMC Poland.

PATRONAT: Prezydent Miasta Zawiercie, Komisja Krajowa NSZZ „S”, ZW TKKF Katowice, Śląski Związek Piłki Nożnej Katowice, Starostwo Powiatowe w Zawierciu, OPZZ Warszawa, Spółdzielnia Mieszkaniowa Zawiercie, IGLO Zawiercie

PATRONAT MEDIALNY: Radio Katowice, Magazyn Hutniczy, Dziennik Zachodni

   

Strona 7 z 164

<< pierwsza < poprzednia 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 następna > ostatnia >>
joomla template